Śmierć dziewczynki, zagryzionej przez
rottweilera dziadków, którzy pozostawili dziecko z psem w ogrodzie,
przemknęła niedawno przez media jako wiadomość dnia, ustępując szybko
miejsca kolejnym tragicznym lub sensacyjnym wydarzeniom. To kolejna taka
śmierć i kolejny raz, kiedy odbieram telefony mediów z prośbą o krótki
komentarz. Po raz kolejny słyszę swój głos w radio lub telewizji
i kolejny raz czuję złość na ludzi, którzy doprowadzili do tragedii oraz
bezsilność wobec widomych znaków niezrozumienia psiej natury
i bezmyślności niektórych posiadaczy psów. Zwykle za takie tragedie
(oprócz rzecz jasna ofiary pogryzienia) płaci pies uznany za
niebezpieczne i nieprzewidywalne zwierzę. Nie słyszałem by ktokolwiek
w Polsce bliżej analizował przyczyny pogryzień i interesował się jaką
w nich rolę odgrywają właściciele zwierzęcia i warunki w jakich ono
żyło. Kierując się rozumem należy stwierdzić, że podobne wypadki nie
dzieją się nagle i bez powodu; zawsze istnieje splot okoliczności
i działań (bądź zaniedbań), które doprowadzają do tego, że pies reaguje
agresją. Żaden pies tak jak żaden człowiek nie zachowuje się bez powodu,
zawsze istnieją przyczyny i motywy zachowania, które można znaleźć
w dotychczasowej historii życia i doświadczeniach zwierzęcia, warunkach
w jakich jest trzymane, relacjach z opiekunami, brakiem zaspokojenia lub
niedostatecznym zaspokojeniem jego potrzeb, błędami lub zaniechaniem
wychowania czy funkcjonowaniem układu nerwowego, na co ma wpływ stan
medyczny zwierzęcia, dieta oraz czynniki dziedziczne. Wszystkie powyższe
czynniki kontroluje człowiek. Ostatecznie więc to on właśnie,
właściciel, który świadomie bierze na siebie odpowiedzialność posiadania
zwierzęcia mającego w repertuarze wrodzonych zachowań agresję,
odpowiada za to, jak zachowuje się jego pies i za konsekwencje tego
zachowania.
Wróćmy jednak do tragicznego wypadku. Media doniosły, że młody
rottweiler zagryzł kilkunastomiesięczne dziecko pozostawione w wózku na
terenie posesji, w której mieszkał. Pies znał dziewczynkę, ponieważ
razem z rodzicami odwiedzała dziadków, do których należał. Tyle wiemy
z relacji medialnych. Pies pewnie trafił do schroniska
i najprawdopodobniej jako zwierzę agresywne został uśpiony. Nie
słyszałem, aby ktokolwiek zadał sobie trud zastanowienia się nad
okolicznościami, które prowadzą do podobnych tragedii. Szkoda, bo
refleksja lub rzetelna analiza mogłaby rzucić światło na przyczyny
pogryzień i przyczynić się do uniknięcie takich zdarzeń w przyszłości.
Ponieważ na co dzień mam do czynienia z psami przejawiającymi agresję
i ich opiekunami, spróbuję odtworzyć hipotetyczny i, moim zdaniem, dość
typowy splot okoliczności, który mógł doprowadzić do tragicznego
pogryzienia dziewczynki. Relacjonujące wypadek media przekazały jeszcze
jedną istotną informację na temat psa - mieszkał od na co dzień w kojcu.
Prawdopodobnie zatem właściciele psa, starsi państwo, w najlepszej
wierze kupili po okazyjne cenie, w dodatku z dostawą do domu,
kilkumiesięcznego podrostka rottweilera (trochę starszego, żeby nie mieć
kłopotu ze szczenięcym temperamentem i potrzebą ciągłego zajmowania się
zwierzakiem). Pies od początku miał być przeznaczony do stróżowania
i odstraszania potencjalnych złodziei, dlatego zamieszkał w ogrodzie.
Wybudowano dla niego piękny, wybetonowany kojec, w którym był zamykany
w dzień, najczęściej wtedy, gdy opiekunów odwiedzali goście. Do domu nie
był wpuszczany ze względów higienicznych. Pies był regularnie karmiony,
a pory karmienia były jednymi z nielicznych sytuacji kiedy miał kontakt
z ludźmi, dlatego okazywał wiele radości. Był także przyjazny
i radośnie podniecony ilekroć dom odwiedzały dorosłe dzieci właścicieli
ze swoja małą córeczką. Z powodu przyjacielskiego zachowania nie
zamykano go wtedy w kojcu ufając, że pies jest bezpieczny i zakładając,
że wie że ma do czynienia z dzieckiem i potrafi się odpowiednio
zachować. Dalsi sąsiedzi też mają rottweilera, który świetnie bawi się
z dziećmi, nigdy nie zrobił im krzywdy, wręcz przeciwnie, pozwala im
zrobić ze sobą wszystko. Ruchliwa dziewczynka budziła radość i żywe
podniecenie naszego bohatera, jednak z uwagi na jego żywiołowość nie
pozwalano mu na zbliżanie się do małej. Młody rotek dorastał
i rzeczywiście dobrze się wywiązywał z obowiązków stróża. Warczał
i szczekał na obcych, dlatego właśnie był izolowany od kontaktu
z nieznajomymi, jednak nigdy nie był agresywny wobec domowników. Wręcz
przeciwnie, kiedy tylko pojawili się w ogrodzie lub kojcu, nie posiadał
się z radości - skakał i kręcił się w kółko. Ta żywiołowość
przeszkadzała czasem opiekunom, jednak niewątpliwie świadczyła
o przyjaznych zamiarach psa wobec najbliższej rodziny, do której
zaliczały się także dorosłe dzieci i ich córeczka. Feralnego dnia, mimo
chłodnej zimowej pogody świeciło piękne słońce, a dziecko zasnęło
w wózku, dlatego rodzice postanowili zostawić je w ogrodzie i wejść do
domu na filiżankę gorącej herbaty i wspaniałe ciasto, które upiekła
babcia. Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Tata, który wyszedł,
by sprawdzić czy dziecko się nie obudziło, zobaczył przewrócony wózek.
W kącie ogrodu leżał pies dysząc i trzymając w łapach zakrwawioną
dziewczynkę. Wezwane pogotowie zabrało dziecko do szpitala lecz mimo
wysiłków lekarzy dziewczynka zmarła.
Co kierowało psem, który nigdy nie był niebezpieczny dla domowników, że
pogryzł śmiertelnie dziecko należące go jego rodziny? Gdzie leży ludzki
błąd i kto odpowiedzialny jest za zaistniałą tragedię? By to zrozumieć
spójrzmy na całą sytuację z perspektywy psa. Rottweilery oprócz tego, że
umieszczono je na liście psów ras niebezpiecznych, to w większości
doskonałe psy rodzinne. Zrównoważone, cierpliwe, a jednocześnie żywe,
świetnie komunikujące się z dziećmi i opiekujące się nimi. Takie są
rottweilery, ale tylko wtedy, gdy człowiek zapewni odpowiednie warunki,
dzięki którym wrodzone cechy i zachowania mogą się uzewnętrznić. Każdy
szanujący się baca wie, że aby owczarek podhalański strzegł stada owiec
musi jako szczeniak wśród nich przebywać - poznać ich zapach, sposób
poruszania się i nauczyć się, że są one częścią jego otoczenia, której
należy bronić. Jeśli tak się nie stanie, dorosły pies będzie gonił
ruchliwe owce i podgryzał je, kierowany wrodzonym zachowaniem łowieckim.
Podobnie każdy pies rodzinny, niezależnie od rasy, powinien możliwie
wcześnie nauczyć się kontaktu z ruchliwymi z natury dziećmi, by nie
traktował ich tak samo jak uciekające koty czy wiewiórki. Spróbujmy
jednak dokończyć nasz hipotetyczny przebieg wydarzeń, które doprowadziły
do śmierci dziewczynki. Kiedy pies usłyszał płacz dziecka lub zobaczył,
że się rusza, zainteresował się nim i przewrócił wózek. Ruchy i pisk
mało znanego stworzenia wyzwoliły w nim naturalne łowieckie zachowania,
gryzienie ofiary, dopóki się rusza.
Gdyby dziadkowie i rodzice dziewczynki posiadali wiedzę na temat
zachowania psa i zadali sobie trud wychowania pupila, najprawdopodobniej
nie doszłoby do tragedii, bo po pierwsze pies traktowałby dziecko jako
człowieka, członka swojej grupy, po drugie z pewnością nie zostawiliby
tak małego dziecka z psem bez dozoru (co powinno być regułą niezależnie
od tego jak bardzo pies zżyty jest z dziećmi). To oczywiście nie jedyny
możliwy scenariusz wydarzeń, jednak, jak sądzę, bardzo prawdopodobny.
Amerykańskie statystyki (polskich nie ma o ile mi wiadomo) wskazują, że
częstym powodem pogryzień dzieci jest właśnie instynkt łowiecki.
Co robić, by właściciele psów posiadali wiedzę na temat zachowania,
umieli przewidzieć możliwe konsekwencje i czuli się odpowiedzialni za
właściwe wychowanie. Sądzę, że najważniejszą rzeczą byłaby zmiana prawa
i zobowiązanie właścicieli do zdobycia wiedzy i wspomnianej świadomości,
że na przykład trzymanie psa w ciasnym kojcu bez wychowania,
dostatecznego kontaktu z człowiekiem i stymulacji, jest gotową receptą
na nieszczęście. Dotychczasowe regulacje prawne, takie jak polska lista
niebezpiecznych ras czy brytyjski Dangerous Dog Act, są nieskuteczne, bo
opierają się na fałszywym założeniu, że pies jest niebezpieczny,
ponieważ jest przedstawicielem jakiejś rasy.
Tymczasem psy bywają
agresywne i niebezpieczne albo dlatego, że ich właściciele chcą, ażeby
takie były, albo dlatego, że nie zapewnili im odpowiednich warunków,
doświadczeń, wychowania i szkolenia, by ukształtować je jako
przystosowane do funkcjonowania w ludzkiej rodzinie. Czy rzeczywiście
potrzebujemy dziś silnych i agresywnych psów broniących nas i naszej
własności? Przed czym takie psy mogą nas bronić w czasach, kiedy
przestępcy dysponują paralizatorami, silnymi truciznami i bronią palną?
Sądzę, że dla niektórych ludzi posiadanie agresywnego i niebezpiecznego
psa jest sposobem na podtrzymanie swojego wizerunku, poczucia siły
i wymuszania respektu, albo też zapewnienie sobie poczucia
bezpieczeństwa. Nie trzeba uzasadniać, że takie wyobrażenia o sobie
i obawy są z gruntu fałszywe.
Dobre prawo przeciwdziałające zagrożeniom ze strony psów, powinno skupić
się na właściwych przyczynach problemu niebezpiecznych zachowań
zwierząt - nieodpowiedzialnych właścicielach. Państwo słusznie dba o to,
by osoba kupująca pistolet była zrównoważona psychicznie, znała zasady
bezpiecznego obchodzenia się z bronią i okoliczności, w jakich może jej
użyć. Dlaczego analogicznie nie miałoby dbać o bezpieczeństwo obywateli,
wymagając umiejętności i wiedzy od właścicieli psów?
Nie ma absolutnie sensu prawo wymierzone w poszczególne rasy, jak też
robienie złej prasy na przykład rottweilerom z powodu nagłaśnianych
przez media incydentów pogryzień (pamiętam, że kilka lat temu nastąpiła
seria pogryzień przez owczarki niemieckie). Są oczywiście rzadkie
przypadki, że pies jest niezrównoważony i agresywny z przyczyn
dziedzicznych lub z powodu choroby centralnego układu nerwowego. Po
pierwsze jednak dotyczy to wszystkich psów, po drugie zaś odpowiedzialny
hodowca może eliminować takie psy z hodowli, a świadomy właściciel
przeciwdziałać niebezpiecznym sytuacjom. Znów więc jest to kwestia
ludzkiej odpowiedzialności. Pies każdej rasy może ugryźć, podobnie jak
pies każdej rasy może być zwierzęciem bezpiecznym i przystosowanym do
ludzkiego rodziny. Tak więc zarówno polskie jak i brytyjskie regulacje
dotyczące niebezpiecznych psów nie przynoszą i nie przyniosą
oczekiwanych efektów w postaci zmniejszenia liczby pogryzień, bo
skierowane są na niewłaściwy koniec smyczy. Rozsądna byłaby jak sądzę
szersza dyskusja na temat lepszego prawa. W dyskusji tej powinni wziąć
udział zarówno prawnicy jak i przedstawiciele zawodów mających do
czynienia z pogryzieniami ludzi przez psy - policjanci, lekarze,
trenerzy, behawioryści zwierzęcy, hodowcy, dziennikarze, przedstawiciele
firm ubezpieczeniowych, Związku Kynologicznego i właściciele psów.
Moim zdaniem zmiany prawa powinny iść w następujących kierunkach:
Autorem artykułu jest mgr psychologii, pierwszy w Polsce behawiorysta zwierzęcy - Andrzej Kłosiński, członek